Kolejny, już trzeci, dzień rozpoczęłam ćwiczeniami :)
Ustawiam budzik 10 minut wcześniej i do dzieła :))
Robię sobie rozciąganie, 20 przysiadów, osiem pompek (więcej na razie nie daję rady w jednej serii ;)) i trzydzieści - czterdzieści brzuszków (na skośne mięśnie brzucha).
Następnie powtórka - taka sama seria (zmieniam tylko rodzaj brzuszków), na koniec rozciąganie.
10 minut a ile energii na początek dnia! Polecam wszystkim!
Na koniec tygodnia napiszę Wam, czy jest jakaś różnica w wadze ;)
Ostatnio mam wrażenie, że więcej się prostuję. Jest mi niewygodnie w przygarbionej - dotąd mojej naturalnej ;) pozycji. I dobrze, bo prosta postawa to smuklejsza sylwetka - czyż nie ;D
Dziś przeczytałam zdanie, które mnie bardzo rozbawiło (dlatego je tutaj cytuję), na temat tego jak mężczyźni postrzegają naszego największego wroga, czyli cellulit:
'Gdyby nie reklamy, do dziś myślałbym, że Cellulit to jakiś grecki filozof :)'
Co Wy na to? :)))
Drugi dzień 6-tki Weidera. Ćwiczenia poprzedzam i kończę kardio, czyli skakanką (10 min). Intensywnie. Bez ściemy :)
Tak więc dzień 2 z 42:
Zapraszam też na przedostatnią już część artykułu Leny Jasińskiej z lutowego numeru 'Twojego Stylu'
Etap czwarty: gryź, gryź, gryź...
Na początek zdobywam się na drobny gest: ruch palca na pilocie do telewizora. Wyłączam pudło na czas posiłku. Albo i na dłużej. Bo kolacja przed ekranem jest średnio o 30% obfitsza niż ta zjedzona przy stole, z rodziną. Pochłaniamy więcej, bo robimy to automatycznie, koncentrując naszą uwagę na migających obrazkach zamiast na jedzeniu. To samo dotyczy zresztą spożywania posiłków przy komputerze, gazecie, książce czy wreszcie w samochodzie. Judith Beck uważa, że powrót do normalnego jedzenia jest podstawowym warunkiem skutecznego odchudzania. I proponuje kilka ćwiczeń.
- No, tego to na randkę nie polecam - sceptycznie ocenia jedno z nich przyjaciółka. Chodzi o to, by każdy kęs przeżuwać przepisową liczbę razy. Czyli... około dwudziestu. Siedzimy naprzeciw siebie, między nami deska z serami, figami i chrupiącą bagietką. Jak już poświęcać się dla nauki, to przynajmniej ze smakiem! Czas start!
W skupieniu gryziemy, licząc w myślach i parskając od czasu do czasu śmiechem na widok swoich poważnych min. Mijają minuty. Uświadomiłam sobie, jak szybko czuję się syta. I zwyczajnie zmęczona tym gryzieniem. Efekt?
Po dwóch czy trzech próbach mam wrażenie, że nie ma takiej siły, która zmusi mnie do przełknięcia jeszcze jednego kawałka rokforu.
Coś takiego było wcześniej nie do pomyślenia.
Ćwiczenie drugie jest jeszcze zabawniejsze. Zwłaszcza gdyby ktoś zechciał trenować w restauracji. Często jemy za dużo, bo robimy to zbyt szybko - pisze Judith Beck - wrzucamy w siebie jedzenie jak zakupy do koszyka. Zupełnie nie koncentrujemy się na smaku, zapachu, fakturze pożywienia. Tymczasem żołądek i mózg potrzebują minimum kwadransa, by dogadać się w kwestii sytości i wspólnie kazać odłożyć widelec. Sprint nad talerzem sprawia, że w ciągu tych piętnastu minut zjadamy znacznie więcej, niż potrzebujemy.
Cóż więc radzi dr Beck?
'Nastawiaj kuchenny minutnik co dwie, trzy minuty, aby przypominał ci, by zwolnić tempo i skoncentrować się na świadomym jedzeniu'.
_ Nie czujesz się trochę jak pies Pawłowa? - pyta z mieszaniną troski i irytacji mama podczas niedzielnych odwiedzin. Może trochę, ale najważniejsze jest moje wrażenie, że to naprawdę ma sens! Jedzenie jako tzw. czyste doświadczenie ma same plusy. Jem mniej. Szybciej czuję się pełna. A posiłek jest przyjemniejszy i zdrowszy.
Ile wiosna potrafi dodać energii. Niesamowite.
Do jutra :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na Wasze komentarze - każdy będzie dla mnie motywacją
Podpisywanie się pod komentarzem ułatwi mi odpisywanie Wam :)
Dziękuję:)
Waiting for your comments - all of them will be motivation for me
Thank you:)